Wczoraj był Międzynarodowy Dzień Wina Porto, ale ja, choć nie stronię od alkoholu, wolę jeść. Dlatego chciałam dziś opowiedzieć o drugim najbardziej popularnym produkcie z Porto.
Francesinha.
Czym jest Francesinha? Jest to zwykły chleb tostowy, przekładany stekiem z wołowiny (bitoque), szynką i kiełbaskami, przykryty jajkiem sadzonym i roztopionym serem. Brzmi bardzo prosto. Wręcz nie jak prawdziwe danie. W czym tkwi więc sekret Francesinhas? W sosie, proszę Państwa, w sosie. Sos jest tajemniczą mieszanką smaków, z których namierzyłam póki co pomidory, goździki i piri-piri. I już samo to brzmi chyba dość interesująco, żeby zachęcić do spróbowania Francesinhi.
Historia tego dania cofa nas do lat 50 ubiegłego wieku, kiedy to Daniel David Silva powrócił z francuskiej emigracji i zaczął podawać cos na kształt franCroque Monsieur w Regaleira, restauracji w Porto. Różnicą między francuskim tostem a daniem pana Silvy byl właśnie sos.
cuskiego
Pytany o pochodzenie nazwy Francesinha (co po portugalsku oznacza mała Francuzkę), kucharz mówił: "Najbardziej pikantne kobiety, które znam, to Francuzki."
Czy ta historia jest prawdziwa? Nie wiem. Ile Francuzek poznał Pan Silva? Nie chcę wiedzieć.
Wiem jednak, ze Regaleira do dziś podaje Francesinhę i sprzedaje ją jako tę najbardziej oryginalną. Prawda jest taka, ze Francesinhę można zjeść w Porto na każdym rogu. Ja jadłam ją w Café Santiago, wiecznie pełnej knajpie, która stała się prawie francesinhowa sieciówką. Drugi raz jadłam tego magicznego sandwicza w Capa na Baixa, restauracji, która ma przy okazji swoje piwo i przyjemne patio.
UWAGA! Zjedzenie calej Francesinhi grozi letargiem i wielogodzinna sjestą. Przyznam, że jeszcze nigdy nie zjadłam całej porcji. Ta, którą widzicie na zdjęciu była zjedzona pół na pół z Pedro. I oboje wyszliśmy z restauracji bardziej niż pełni.