Przed wyprowadzką do obcego kraju, każda rozsądna
osoba czyta, pyta i dowiaduje się, jak wygląda lokalny rynek pracy. Jako że
również mam przebłyski rozsądku, a może z racji tego, że kiedy zaczęliśmy
rozmawiać o mojej potencjalnej przeprowadzce, miałam przymusową przerwę od
pracy i mialam sporo czasu wolnego, zaczęłam się rozglądać za dostępnymi
opcjami. Na początku zmartwiłam się, że w Lizbonie nie ma zbyt wielu
organizacji międzynarodowych, a to w takim środowisku chciałam dalej pracować.
Postanowiłam więc poszukać czegoś „narazie” i próbować dostać się do jednej z tych
organizacji z czasem. Ale czego szukać? Człowiek po stosunkach międzynarodowych
z doświadczeniem w dyplomacji zdaje się nie mieć zbyt wielu możliwości.
Oczywiście pomyślałam o tym, żeby aplikować do ambasad obu „moich” krajów. Przygotowałam piękne listy motywacyjne i... odmowa przyszła
szybciej niż napisałam owe listy. Musiałabym mieć naprawdę sporo szczęścia, żeby akurat mieli wolne stanowiska. Nie miałam, więc musiałam myśleć dalej.
Zastanawiałam się, co chciałabym robić na codzień.
I mysląc o mojej ostatniej pracy, którą szczerze kochałam za dynamikę i
rożnorodność, wpisywałam w wyszukiwarkę „komunikacja” i „organizacja eventów”.
Ale kto potrzebuje osoby od komunikacji i organizacji eventów, jeśli
organizacji międzynarodych niewiele, a ja nie znam portugalskiego? Tym sposobem
doszłam do wniosku, że w wyszukiwarce wpiszę to co umiem najlepiej, czyli „polski”, „niemiecki” lub „francuski”
i zobaczę, co wyskoczy. Okazało się, że w tym względzie Portugalia jest bardzo
podobna do Polski - jest siedzibą wielu outsourcingowych biur. Mogłam więc
przebierać w ofertach na stanowiska customer support i accountant, ale na sama
myśl o tym, że wracam do poczatków mojej „kariery zawodowej”, kiedy to
pracowałam w korporacji w Warszawie i robiłam tickety na czas, robiło mi sie
smutno. Tylu rzeczy się nauczyłam od tamtej pracy, w tylu fajnych miejscach
pracowałam. Dlaczego miałabym do tego wracać? Stwierdziłam, że skoro znów mam pracować w korpośrodowisku, niech to będzie chociaż dobra/duża/znana firma. Na szczęście okazało
się, że Siemens ma dość sporą siedzibę w pobliżu domu Pedro i akurat poszukuje
kogoś do pracy w HR z niemieckim. HR wydawało mi się ciekawym rozwiązaniem, tym
bardziej, że zawsze się tym interesowałam i kiedyś nawet chciałam zrobić dodatkowe studia w tym kierunku. Muszę dodać, że pomysłów na podyplomowe studia
i magisterki miałam sporo, mniej więcej tyle, ile jest kierunków, ale ostatecznie
byłam za leniwa na dalszą naukę i wolałam na siebie zarabiać. Nie mam więc trzech
magistrów i pięciu podyplomówek, ale stanowisko, które
znalazłam wcale tego nie wymagało.
Pierwszą rozmowę miałam już kilka dni po wysłaniu
cv. Praca nie wydała mi się bardzo straszna, ale w tym samym czasie zostałam przywrócona z tymczasowego wygnania i dostałam nową umowę w ONZ, więc nie musiałam
się spieszyć z decyzjami. Kontynuowałam jednak rozmowy z Siemensem, bo
umówilismy się z Pedro, że po zakończeniu mojego kontraktu przeniosę się do
Lizbony. Jednak kiedy rozmowy doszły do punktu, w którym zaczęliśmy mówic o
pieniądzach, doznałam lekkiego szoku. Wiedziałam, że Portugalia to nie Niemcy, a
już napewno nie ONZ, ale kiedy ich propozycja dotarła do mojego mózgu,
zdrętwiałam. A to była dopiero pensja brutto. Co ciekawe, Pedro uznał to za „super
ofertę” i zapewnił, że niewiele firm płaci „aż tyle”. Dla mnie było to
niewyobrażalnie mało, tym bardziej w tamtym momencie pracowałam jako konsultant i
zarabiałam 3 razy więcej niż oferowano mi tu.
Nikt się chyba nie zdziwi gdy się przyznam, że
przesuwałam przeprowadzkę w czasie, jak tylko mogłam. ONZ przedłużał mi umowę co miesiąc o kolejny miesiąc, a ja z ogromnym zapałem ją podpisywałam i
oszczędzalam każdy możliwy grosz. Miałam też nadzieję, że może jeszcze Pedro
zdecyduje się na przeprowadzkę do Niemiec i problem się rozwiąże. Skoro piszę tego bloga, możecie się domyślić, że się nie
zdecydował.
Kilka tygodni po przeprowadzce przyjęłam ofertę pracy od Siemensa i jestem panią kadrową dla austriackich pracowników. Jak to w HR
bywa, większość ludzi wokół mnie to kobiety. I tu ciekawostka,
wynikająca z moich obserwacji niepopartych żadnymi badaniami: poza
dziewczynami, które są Portugalkami, pół Portugalkami, albo mają tu rodzinę, 90%
kobiet jest tutaj z powodu meżczyzny, obecnego albo byłego, lub z powodu
Erasmusa, po którym zdecydowały się zostać rok-trzy, zanim wrócą do swojego
kraju, albo przeprowadzą się gdzieś, gdzie można więcej zarobić. Pozostałe 10%
zostawiam dla podrożniczek, kobiet pracujących z domu i tych, które przyjechały tu z powodu pracy. Te ostatnie nie należa do kręgu moich bliskich
znajomych, bo są raczej na wysokich stanowiskach. Nie poznałam jeszcze nikogo,
kto przeprowadził się tu z powodu dobrej oferty pracy na średnim szczeblu.
Przypadek?
Inna ciekawostka: większość ludzi z mojej pracy
pracowało wcześniej w Teleperformance. Jest to spora firma outsourcingowa
obsługująca wielu znanych klientów i zatrudniająca ludzi, którzy znają jakiś język poza portugalskim.
Z moich obserwacji wynika, że Teleperformance to brama do Lizbony dla
obcokrajowców chcących się tu przenieść. Firma zapewnia nawet pokój, co z pewnością jest bardzo pomocne dla kogoś, kto nie zna języka i nie orientuje się w lokalnym
rynku mieszkań. Zaletą tego pracodawcy jest też to, że zatrudnia ludzi młodych, bez
doświadczenia, więc jest z pewnością miejscem, gdzie warto sie zahaczyć po
Erasmusie, lub gdy ktoś chce wyjechać na jakiś czas zagranicę i zarabiać na swoje
utrzymanie zamiast wydawać pieniądze rodziców. Minusem jest to, że zatrudnia ludzi
młodych, bez doświadczenia (to nie pomyłka), więc rotacja jest spora, stałe umowy to rzadkość,
a pracownicy, którzy nagle nie przychodzą do pracy, bo rano zdecydowali się ją rzucić, albo zapili dzień wcześniej, to niestety już nie taka rzadkość. Nie pracowałam
tam, więc nie chcę oceniać, czy jest to dobra firma, czy zmaza w CV. Piszę o
tym dla osób, które zastanawiają się nad przeprowadzką do Lizbony, a nie mają konkretnego planu na pobyt tu. Tym bardziej, ze płaca w Teleperformance jest
bardzo podobna, jeśli nie wyższa od tej, którą mam w Siemensie, czyli wg Pedro bardzo dobra.
A co ze mną? Chwilowo wróciłam do punktu w moim życiu, kiedy wydaję więcej niż zarabiam. Mój narzeczony codziennie przypomina
mi, że powinniśmy oszczędzać na dom, dzieci i psa, a ja za każdym razem skromnie pytam: z czego odkładać?
Jeśli mam być szczera, to w ostatnich miesiącach nie zrobiłam niczego w kierunku
znalezienia lepszego stanowiska i wiem, że jest to najgorsze, co można zrobić.
W obecnej pracy ustawiamy przypomnienia w SAPie na za 18 lat. Nie
chciałabym siedzieć na tym samym zielonym krześle w dniu, kiedy dzisiejsze przypomnienia wyskoczą na ekranie. Dlatego postanowiłam, że jesień, kiedy dni są krótkie i
zimne nawet w Lizbonie, to będzie czas na zagłębianie możliwości zawodowych w Portugalii. życzcie mi powodzenia :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz