Jest 22 października i po szarym i deszczowym
tygodniu pracy, na weekend do Lizbony wróciło słońce. Zwykle w weekendy, które
spędzamy na miejscu, Pedro i ja zajmujemy się swoimi pasjami i spotykamy się tylko na obiady i kolacje. Dlatego, żeby zupełnie się nie stracić z oczu, umawiamy
się na co najmniej jedną randkę tygodniowo. W tym tygodniu padło na włoskę lodziarnię Nannarella w Lizbonie.
Kolejki przed nią, szczególnie latem, mogą odebrać apetyt, ale naprawdę warto poczekać. Lodziarnia jest bardzo mała,
dlatego większość ludzi czeka na zewnątrz, ale kiedy w końcu wejdzie się do środka wiszą przed nami niebiańsko błękitne tablice, na których wymienione są wszystkie dostępne smaki. Przez to, że napisane są też po włosku, przez chwilę poczułam się jak w Rzymie, ale myślę, że ktoś kto odwiedza Lizbonę niekoniecznie będzie szukał tego uczucia.
Poza standardowymi smakami, które oferowane są codziennie, każdy dzień tygodnia ma dwa specjalne smaki. Ja wybrałam sorbet
czekoladowy, który smakował tak, jakbym jadła tabliczkę czekolady. Pedro był zachwycony tym, że lody o smaku Oreo faktycznie mialy w środku kawałki Oreo. Sprzedawczyni
poleciła mi też lody bazyliowe, które smakowały jak pesto na słodko! W sumie
wyprówalismy osiem smaków i zgodnie stwierdziliśmy, że lody w Nannarella są fantastyczne, ponieważ smakują autentycznie. Nie byłam na zapleczu, ale wierzę im, kiedy mówią, że robią je na miejscu i nie używają ulepszaczy smaku.
Dobra rada: w
większości lodziarni w Portugalii można poprosić o próbkę konkretnego
smaku, zanim się na niego zdecydujemy. W ten sposób można uniknąć wybrania lodów,
których wybredne dzieci (albo partnerzy) nie będą chcieli zjeść. Jeśli się teraz uśmiechasz pod nosem, to znaczy, że nie masz wybrednych dzieci, albo że Twój
partner zje wszystkie lody, pod warunkiem, że będą zimne. Mój niestety taki nie
jest, dlatego próbowanie lodów jest dla mnie super wynalazkiem!
Ceny lodów w Nannarella są przyzwoite – między 2,5
a 4 euro w zależności od rozmiaru i w ramach tego możemy wybrać tyle smaków, ile
chcemy, lub ile się zmieści w kubeczku. Jako że jesteśmy łakomczuchami, a jedno
z nas nie tyje (i nie jestem to niestety ja), wzięliśmy jedną porcję dużą i
jedną gigantyczną. Dzielnie zjedliśmy wszystko, siedząc na ławce na placyku,
który jest na końcu ulicy, ale oboje się cieszyliśmy, że nie jedliśmy
wcześniej obiadu.
Dla tych, którzy nie lubią lodów, jeśli istnieją,
lub tych, którzy chcieliby zjeść coś konkretnego, naprzeciwko lodziarni
znajduję się Mercado Sao Bento. Nie można go w żadnen sposób porównać z Mercado
da Ribeira, jednak oferuje prawdziwie austriacka Wurst na wiele sposobów.
Jeszcze jej nie próbowałam, ale z pewnością tam pójde, kiedy stęsknię się za
Wiedniem. Jeśli ktoś z Was wybierze kiełbasę zamiast lodów przede mną, dajcie
znać w komentarzu, czy warto ją spróbować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz