30 października 2017

Jak znalezc prace w Portugalii?

Przed wyprowadzką do obcego kraju, każda rozsądna osoba czyta, pyta i dowiaduje się, jak wygląda lokalny rynek pracy. Jako że również mam przebłyski rozsądku, a może z racji tego, że kiedy zaczęliśmy rozmawiać o mojej potencjalnej przeprowadzce, miałam przymusową przerwę od pracy i mialam sporo czasu wolnego, zaczęłam się rozglądać za dostępnymi opcjami. Na początku zmartwiłam się, że w Lizbonie nie ma zbyt wielu organizacji międzynarodowych, a to w takim środowisku chciałam dalej pracować. Postanowiłam więc poszukać czegoś „narazie” i próbować dostać się do jednej z tych organizacji z czasem. Ale czego szukać? Człowiek po stosunkach międzynarodowych z doświadczeniem w dyplomacji zdaje się nie mieć zbyt wielu możliwości. Oczywiście pomyślałam o tym, żeby aplikować do ambasad obu „moich” krajów. Przygotowałam piękne listy motywacyjne i... odmowa przyszła szybciej niż napisałam owe listy. Musiałabym mieć naprawdę sporo szczęścia, żeby akurat mieli wolne stanowiska. Nie miałam, więc musiałam myśleć dalej.

Zastanawiałam się, co chciałabym robić na codzień. I mysląc o mojej ostatniej pracy, którą szczerze kochałam za dynamikę i rożnorodność, wpisywałam w wyszukiwarkę „komunikacja” i „organizacja eventów”. Ale kto potrzebuje osoby od komunikacji i organizacji eventów, jeśli organizacji międzynarodych niewiele, a ja nie znam portugalskiego? Tym sposobem doszłam do wniosku, że w wyszukiwarce wpiszę to co umiem najlepiej, czyli „polski”, „niemiecki” lub „francuski” i zobaczę, co wyskoczy. Okazało się, że w tym względzie Portugalia jest bardzo podobna do Polski - jest siedzibą wielu outsourcingowych biur. Mogłam więc przebierać w ofertach na stanowiska customer support i accountant, ale na sama myśl o tym, że wracam do poczatków mojej „kariery zawodowej”, kiedy to pracowałam w korporacji w Warszawie i robiłam tickety na czas, robiło mi sie smutno. Tylu rzeczy się nauczyłam od tamtej pracy, w tylu fajnych miejscach pracowałam. Dlaczego miałabym do tego wracać? Stwierdziłam, że skoro znów mam pracować w korpośrodowisku, niech to będzie chociaż dobra/duża/znana firma. Na szczęście okazało się, że Siemens ma dość sporą siedzibę w pobliżu domu Pedro i akurat poszukuje kogoś do pracy w HR z niemieckim. HR wydawało mi się ciekawym rozwiązaniem, tym bardziej, że zawsze się tym interesowałam i kiedyś nawet chciałam zrobić dodatkowe studia w tym kierunku. Muszę dodać, że pomysłów na podyplomowe studia i magisterki miałam sporo, mniej więcej tyle, ile jest kierunków, ale ostatecznie byłam za leniwa na dalszą naukę i wolałam na siebie zarabiać. Nie mam więc trzech magistrów i pięciu podyplomówek, ale stanowisko, które znalazłam wcale tego nie wymagało.

Pierwszą rozmowę miałam już kilka dni po wysłaniu cv. Praca nie wydała mi się bardzo straszna, ale w tym samym czasie zostałam przywrócona z tymczasowego wygnania i dostałam nową umowę w ONZ, więc nie musiałam się spieszyć z decyzjami. Kontynuowałam jednak rozmowy z Siemensem, bo umówilismy się z Pedro, że po zakończeniu mojego kontraktu przeniosę się do Lizbony. Jednak kiedy rozmowy doszły do punktu, w którym zaczęliśmy mówic o pieniądzach, doznałam lekkiego szoku. Wiedziałam, że Portugalia to nie Niemcy, a już napewno nie ONZ, ale kiedy ich propozycja dotarła do mojego mózgu, zdrętwiałam. A to była dopiero pensja brutto. Co ciekawe, Pedro uznał to za „super ofertę” i zapewnił, że niewiele firm płaci „aż tyle”. Dla mnie było to niewyobrażalnie mało, tym bardziej w tamtym momencie pracowałam jako konsultant i zarabiałam 3 razy więcej niż oferowano mi tu.

Nikt się chyba nie zdziwi gdy się przyznam, że przesuwałam przeprowadzkę w czasie, jak tylko mogłam. ONZ przedłużał mi umowę co miesiąc o kolejny miesiąc, a ja z ogromnym zapałem ją podpisywałam i oszczędzalam każdy możliwy grosz. Miałam też nadzieję, że może jeszcze Pedro zdecyduje się na przeprowadzkę do Niemiec i problem się rozwiąże. Skoro piszę tego bloga, możecie się domyślić, że się nie zdecydował. 

Kilka tygodni po przeprowadzce przyjęłam ofertę pracy od Siemensa i jestem panią kadrową dla austriackich pracowników. Jak to w HR bywa, większość ludzi wokół mnie to kobiety. I tu ciekawostka, wynikająca z moich obserwacji niepopartych żadnymi badaniami: poza dziewczynami, które są Portugalkami, pół Portugalkami, albo mają tu rodzinę, 90% kobiet jest tutaj z powodu meżczyzny, obecnego albo byłego, lub z powodu Erasmusa, po którym zdecydowały się zostać rok-trzy, zanim wrócą do swojego kraju, albo przeprowadzą się gdzieś, gdzie można więcej zarobić. Pozostałe 10% zostawiam dla podrożniczek, kobiet pracujących z domu i tych, które przyjechały tu z powodu pracy. Te ostatnie nie należa do kręgu moich bliskich znajomych, bo są raczej na wysokich stanowiskach. Nie poznałam jeszcze nikogo, kto przeprowadził się tu z powodu dobrej oferty pracy na średnim szczeblu. Przypadek?

Inna ciekawostka: większość ludzi z mojej pracy pracowało wcześniej w Teleperformance. Jest to spora firma outsourcingowa obsługująca wielu znanych klientów i zatrudniająca ludzi, którzy znają jakiś język poza portugalskim. Z moich obserwacji wynika, że Teleperformance to brama do Lizbony dla obcokrajowców chcących się tu przenieść. Firma zapewnia nawet pokój, co z pewnością jest bardzo pomocne dla kogoś, kto nie zna języka i nie orientuje się w lokalnym rynku mieszkań. Zaletą tego pracodawcy jest też to, że zatrudnia ludzi młodych, bez doświadczenia, więc jest z pewnością miejscem, gdzie warto sie zahaczyć po Erasmusie, lub gdy ktoś chce wyjechać na jakiś czas zagranicę i zarabiać na swoje utrzymanie zamiast wydawać pieniądze rodziców. Minusem jest to, że zatrudnia ludzi młodych, bez doświadczenia (to nie pomyłka), więc rotacja jest spora, stałe umowy to rzadkość, a pracownicy, którzy nagle nie przychodzą do pracy, bo rano zdecydowali się ją rzucić, albo zapili dzień wcześniej, to niestety już nie taka rzadkość. Nie pracowałam tam, więc nie chcę oceniać, czy jest to dobra firma, czy zmaza w CV. Piszę o tym dla osób, które zastanawiają się nad przeprowadzką do Lizbony, a nie mają konkretnego planu na pobyt tu. Tym bardziej, ze płaca w Teleperformance jest bardzo podobna, jeśli nie wyższa od tej, którą mam w Siemensie, czyli wg Pedro bardzo dobra.


A co ze mną? Chwilowo wróciłam do punktu w moim życiu, kiedy wydaję więcej niż zarabiam. Mój narzeczony codziennie przypomina mi, że powinniśmy oszczędzać na dom, dzieci i psa, a ja za każdym razem skromnie pytam: z czego odkładać? Jeśli mam być szczera, to w ostatnich miesiącach nie zrobiłam niczego w kierunku znalezienia lepszego stanowiska i wiem, że jest to najgorsze, co można zrobić. W obecnej pracy ustawiamy przypomnienia w SAPie na za 18 lat. Nie chciałabym siedzieć na tym samym zielonym krześle w dniu, kiedy dzisiejsze przypomnienia wyskoczą na ekranie. Dlatego postanowiłam, że jesień, kiedy dni są krótkie i zimne nawet w Lizbonie, to będzie czas na zagłębianie możliwości zawodowych w Portugalii. życzcie mi powodzenia :)

23 października 2017

Nannarella

Jest 22 października i po szarym i deszczowym tygodniu pracy, na weekend do Lizbony wróciło słońce. Zwykle w weekendy, które spędzamy na miejscu, Pedro i ja zajmujemy się swoimi pasjami i spotykamy się tylko na obiady i kolacje. Dlatego, żeby zupełnie się nie stracić z oczu, umawiamy się na co najmniej jedną randkę tygodniowo. W tym tygodniu padło na włoskę lodziarnię Nannarella w Lizbonie.

Kolejki przed nią, szczególnie latem, mogą odebrać apetyt, ale naprawdę warto poczekać. Lodziarnia jest bardzo mała, dlatego większość ludzi czeka na zewnątrz, ale kiedy w końcu wejdzie się do środka wiszą przed nami niebiańsko błękitne tablice, na których wymienione są wszystkie dostępne smaki. Przez to, że napisane są też po włosku, przez chwilę poczułam się jak w Rzymie, ale myślę, że ktoś kto odwiedza Lizbonę niekoniecznie będzie szukał tego uczucia.

Poza standardowymi smakami, które oferowane są codziennie, każdy dzień tygodnia ma dwa specjalne smaki. Ja wybrałam sorbet czekoladowy, który smakował tak, jakbym jadła tabliczkę czekolady. Pedro był zachwycony tym, że lody o smaku Oreo faktycznie mialy w środku kawałki Oreo. Sprzedawczyni poleciła mi też lody bazyliowe, które smakowały jak pesto na słodko! W sumie wyprówalismy osiem smaków i zgodnie stwierdziliśmy, że lody w Nannarella są fantastyczne, ponieważ smakują autentycznie. Nie byłam na zapleczu, ale wierzę im, kiedy mówią, że robią je na miejscu i nie używają ulepszaczy smaku.

Dobra rada: w większości lodziarni w Portugalii można poprosić o próbkę konkretnego smaku, zanim się na niego zdecydujemy. W ten sposób można uniknąć wybrania lodów, których wybredne dzieci (albo partnerzy) nie będą chcieli zjeść. Jeśli się teraz uśmiechasz pod nosem, to znaczy, że nie masz wybrednych dzieci, albo że Twój partner zje wszystkie lody, pod warunkiem, że będą zimne. Mój niestety taki nie jest, dlatego próbowanie lodów jest dla mnie super wynalazkiem!

Ceny lodów w Nannarella są przyzwoite – między 2,5 a 4 euro w zależności od rozmiaru i w ramach tego możemy wybrać tyle smaków, ile chcemy, lub ile się zmieści w kubeczku. Jako że jesteśmy łakomczuchami, a jedno z nas nie tyje (i nie jestem to niestety ja), wzięliśmy jedną porcję dużą i jedną gigantyczną. Dzielnie zjedliśmy wszystko, siedząc na ławce na placyku, który jest na końcu ulicy, ale oboje się cieszyliśmy, że nie jedliśmy wcześniej obiadu.

Dla tych, którzy nie lubią lodów, jeśli istnieją, lub tych, którzy chcieliby zjeść coś konkretnego, naprzeciwko lodziarni znajduję się Mercado Sao Bento. Nie można go w żadnen sposób porównać z Mercado da Ribeira, jednak oferuje prawdziwie austriacka Wurst na wiele sposobów. Jeszcze jej nie próbowałam, ale z pewnością tam pójde, kiedy stęsknię się za Wiedniem. Jeśli ktoś z Was wybierze kiełbasę zamiast lodów przede mną, dajcie znać w komentarzu, czy warto ją spróbować.


Nannarella: R. Nova da Piedade 68, Lisboa

22 października 2017

Kim jestem i dlaczego warto czytac mojego bloga

Mam na imię Ola. Przynajmniej tu, bo na codzień ludzie nazywają mnie różnie: Aleksandra, Alex, Alessandra, Aleks, Alexa albo Ale. Jak komu wygodniej. Niektórych wersji nie lubię, a na inne nie reaguję i trzeba wołać dwa razy. Ale dla siebie i dla rodziny jestem Ola, więc zostańmy przy tym.

Jestem z Piły. Większość ludzi mieszkających w zachodniej Polsce powie: Piła? Tamtędy się jedzie nad morze. Innym skojarzy się to z piosenką Piłem w spale, spalem w Pile. Kto lubi polskie komedie przypomni sobie, że w Testosteronie była niechlubna Ola z Pily. Jak dodam, że kiedys grałam na gitarze w kościele, to pewnie strzelę sobie w kolano, ale tak, jestem Ola z Piły.

Moi rodzice, jak na tamte czasy, byli niestandardową parą: mama jest Polką, tata Belgiem. Trochę nietypowym, bo niemieckojęzycznym. Dzięki nim wychowałam się dwujęzycznie, co (znów) jak na tamte czasy było w Pile czymś wyjątkowym. Dziś takich rodzin jest jak grzybów w lesie, ale ja jako dziecko wielokrotnie byłam proszona: Powiedz coś po niemiecku! Jako, że z jednej strony jestem przebojowa, ale z drugiej dość wstydliwa i niechętna do przechwałek, czasem wstydziłam się, że mam innego tatę niż pozostałe dzieci. Nigdy nie wiedziałam też co powiedzieć po tym niemiecku. Jak było za proste to mówili: To też umiem. Jak zbyt skomplikowane to tracili zainteresowanie i znów się wstydzilam. Jednak dziś wiem, że miałam ogromne szczęście, bo fakt, że od małego mówiłam w dwóch językach wielokrotnie pomógł mi w dorosłym życiu, wplynął na wybór studiów, a nawet i rozwój zainteresowań – zrobiłam dodatkowy dyplom z lingwistyki i póki co mówię w siedmiu językach.

Dziś mieszkam w Portugalii i to wyłącznie o niej chciałam początkowo pisać, pomimo tego, że panuje szał na Lizbonę i zdjęcia zółtych tramwajów są na każdym podróżniczym blogu. Ja jednak chciałam się dzielić tym, jak się tu żyje, jacy są ludzie, jakie realia oraz jak łatwo lub trudno jest się przystosować do zycia tu komuś, kto żył wcześniej w innych europejskich państwach. Jednak moja przyjaciółka, która kibicowała mi gdziekolwiek mieszkałam i cokolwiek robiłam, a która dziś nazywa się Królowa Słowa i jest, moim zdaniem, największym specem od social media w Polsce, przekonała mnie, że powinnam odkurzyć też inne wspomnienia, o których już dawno chcialam pisać, ale nigdy nie znalazłam dobrego momentu. Po co? A po to, że moze ktoś, jak ja kilka lat temu, będzie się zastanawiał, co zrobić z życiem, jak i jakie wybrać studia, jak dostać pracę marzeń, czy warto rzucać wszystko i wyjeżdzać za przygodą, czy lepiej płynąć z prądem, czy pod prąd… Być może moje historie zachęcą do próbowania, być może uchronią przed błędami, a może będą po prostu dobrymi tekstami do pośmiania się i przeczytania czegoś interesującego o miejscach, daniach, czy historii państw, w których mieszkałam. Mam nadzieję, że każdy znajdzie tu coś ciekawego dla siebie. Będzie dużo o Portugalii, którą odkrywam każdego dnia; będzie o Paryżu, który skradł moje serce na zawsze; o Niemczech, w których nigdy nie chciałam mieszkać, a gdy przyszedł czas wyjazdu płakałam jak bóbr; będzie o podróżach, jedzeniu, DYI i wszystkim tym, co dla mnie ważne.

Zaczynam dziś z Wami interesującą przygodę! Zapraszam do lektury J

Czy język ojczysty to tylko stan umysłu?

Z okazji Międzynarodowego Dnia Języka Ojczystego chciałam się dziś podzielić z Wami moimi zagwostkami na temat języka polskiego i języków ...