22 kwietnia 2018

Pani Promocja

Jako że w Europie lato na całego, a do najbardziej słonecznego państwa tego kontynentu wróciły burze i deszcze, w sobotę ani myślałam o wychodzeniu z domu. Powoli przechodzi mi też okres buntu z powodu braku pieniędzy i przechodzę do etapu akceptacji i adaptacji. Dlatego znalazłam sobie bardzo portugalskie zajęcie - wyszukiwanie promocji w supermarketach.

Otworzyłam strony największych sklepów z żywnością w Portugalii, czyli Continente, Pingo Doce, Mini Preço, Lidla i Aldiego i przeglądałam ich gazetki. Przed chwilę przeszło mi przez myśl, że kiedyś tego nie robiłam, bo nie musiałam. Kiedy coś było w promocji, cieszyłam się, ale nie rezygnowałam z zakupu tylko dlatego, że produkt miał normalną cenę. A wczoraj tak. Zrobiłam listę zakupów z zaznaczeniem, co kupię w którym sklepie. Na dole listy zapisałam produkty, które chciałabym kupić, ale poczekam na promocję. I tak uzbrojona, z poczuciem bycia świetnie zorganizowaną panią domu, pojechałam wieczorem (kiedy przestało padać) na zakupy. 



Sklep był pełen ludzi, mimo że była prawie 21. Duże sklepy z żywnością, tzw. galerie i inne Decathlony są otwarte codziennie do 23. Nikt tu nie słyszał o niedzielach wolnych od handlu, ani świętach. Sklepy zamykane są na dwa dni w roku: 25 grudnia i 1 stycznia. Poza tymi dniami, hulaj duszo póki kasa w portfelu! Wieczorne godziny wcale nie oznaczają, że jest pusto. Kiedy stanęłam w kolejce po mięso dostałam numer 86, a obsługiwany był 53. Poszłam więc kupić inne rzeczy, ale ciągle wracałam. Przez 45 minut krążyłam jak sęp wokół padliny (dosłownie). Ostatecznie, kiedy byłam o 10 numerów od celu, poszłam zrobić ostatnie kółko. Wróciłam po 3 minutach i na ekranie był numer 92. Pani powiedziała mi, że mam sobie wziąć nowy numerek. Zagulgotałam jak indor (ah te mięsne porównania), zwątpiłam na moment w moją sympatię do Portugalczyków i poszłam do domu bez mojego kurczaka z promocji. Następnym razem zabiorę Pedro i będzie warował przy ladzie. W Continente jest bowiem specjalna ławeczka z widokiem na mięso i ekran z numerkami oczywiście.

Śmieszne, nieśmieszne, ale polowanie na promocje to tutaj sposób na życie. Większość ludzi kupuje to, co jest przecenione i albo mrozi, albo odkłada do despensy. Despensa to po portugalsku spiżarnia. Bardzo lubię to słowo i używam go nawet, kiedy rozmawiamy po angielsku. Większość domów tutaj ma despensę, co ułatwia duże zakupy. Jako że jest nas dwójka, to nie kupuję ilości przemysłowych, ale przy kasie często widzę rodziny z wózkami załadowanymi po dach. Myślę, że i nam kiedyś tak przyjdzie kupować, dlatego powoli się wprawiam. Zauważyłam też pewne prawidłowości w promocjach. Najciekawszą obserwacją z wczoraj jest to, że niektóre produkty są przecenione równocześnie w Continente i Pingo Doce, które ze sobą konkurują. Ponadto nie ma w Portugalii typowego dyskontu, gdzie ceny byłyby dużo niższe, niż w innych sklepach.

Prawda jest taka, że na promocjach można naprawdę dużo zaoszczędzić, szczególnie jeśli chodzi o proszki do prania, szampony, itd, które są tu dużo droższe niż np. w Niemczech. Wyszukiwanie przecen mam już opanowane, teraz muszę się jeszcze tylko nauczyć, jak nie tracić kolejki ;)

W ONZ miałam koleżankę, która przed południem przeglądała gazetki, w przerwie obiadowej jechała kupić wybrane produkty, a popołudniu pokazywała je w biurze. A Wy kiedy przeglądacie gazetki? Też polujecie na promocje?

08 kwietnia 2018

Hu-hu-ha, zima zła


Bardzo często, kiedy jestem w nowym miejscu, jem nieznany deser albo mam ciekawe obserwacje na temat życia w Portugalii, myślę, że warto byłoby się tym tu podzielić. Niestety w ostatnich miesiącach byłam nieco zamrożona społecznie i artystycznie i nie byłam w stanie wyprodukować niczego poza śmieciami. Postanowiłam więc ten pierwszy post po długiej przerwie napisać o powodzie mojego stanu, o zimie w Portugalii. Siedząc w Polsce, gdzie jeszcze niedawno leżał śnieg, myślicie pewnie: przecież w Portugalii nie ma zimy. A właśnie, że jest! I to gorsza niż te, które przeżyłam do tej pory. Kiedy próbuję sobie przypomnieć, co robiłam po pracy między listopadem a marcem, nie jestem w stanie odpowiedzieć. Jedyne co pamiętam to zimno i wilgoć. Nie pisałam, nie uczyłam się, nie gotowałam, nie sprzątałam, ... Siedziałam zawinięta w koc i czekałam aż zima przejdzie, przy okazji zbierając doświadczenie w dziedzinie survivalu i dogrzewania domów.

Należy zacząć od tego, że w portugalskich mieszkaniach nie ma kaloryferów. Ani jednego. Na początku myślałam, że to tylko my mieszkamy w jakimś gorszym domu, ale po rozmowie z koleżankami w pracy zrozumiałam, że praktycznie nikt nie ma ogrzewania. Nie mówię oczywiście o nowszym budownictwie, ale nasz blok sprzed 20 lat jeszcze się do tej kategorii nie zalicza. Każdy, kto był na Erasmusie w Hiszpanii czy we Włoszech w semestrze zimowym potwierdzi, że jest tam podobnie. Ale dlaczego tak jest? Bo owszem, zima jest krótsza niż w innych krajach Europy, ale jest! I minusowe temperatury na północ od Lizbony też nie są jakąś anomalią. Ktoś mi wyjaśnił, że wcześniej zwyczajnie się nie opłacało budować domów z ogrzewaniem, które byłoby włączone tylko przez 3 miesiące w roku. Ale problem dotyczy też instytucji publicznych. Koleżanka mówiła, że jej syn zmienił szkołę na publiczną i w październiku na wywiadówce nauczycielka mówiła rodzicom, żeby dawali dzieciom do szkoły koce, albo ubierali je w grube kurtki. Czy nie czujecie się w tym momencie uprzywilejowami, że chodziliście do szkół, gdzie zimą było czasem aż za ciepło? Ja się czuję. Jednak Pedro opowiadał mi, że kiedy on chodził do szkoły nie było takich problemów. Zimy były łagodniejsze od dzisiejszych i temperatury, owszem spadały, ale do poziomu takiego, że zakładało się bluzkę z długim rękawem, na to lekką kurtkę i było okej. Przez ostatnie lata klimat się jednak zmienił i w Lizbonie po raz pierwszy odnotowano ujemne temperatury, a jednego roku nawet śnieg. I niech mi ktoś powie, że zmiany klimatyczne to mit, a ja pracowałam w Bonn dla jednej wielkiej ściemy.

Ale dzisiaj nie o ONZ, tylko o tym, jak przetrwałam ten okrutny dla mnie czas. Jestem bowiem człowiekiem, któremu jest zawsze zimno i który śpi w skarpetach nawet latem. Pierwszą zasadą przetrwania zimy w Portugalii są warstwy. Kiedy wracamy z dworu, gdzie w słońcu jest całkiem przyjemnie, nie zdejmujemy kurtki jak w Polsce, tylko zamieniamy ją na dodatkową warstwę swetrów. Stara, dobra cebulka działa najlepiej i stosuje ją tu każdy. Druga ważna rzecz, to pozostawanie w ruchu. Ja się tego nie trzymałam, tylko po wejściu momentalnie zawijałam się w koc(e), których przybyło nam po Bożym Narodzeniu (moja rodzina przestraszyła się moich historii i podjęła próby ratunku) i jako ludzkie burrito czekałam aż dzień się skończy.


Większość czasu spędzaliśmy w biurze, bo jest to nasz najmniejszy pokój i najłatwiej go było dogrzać. Największe momenty grozy odbywały się w toalecie (muszla potrafi być naprawdę zimna!) i przy przebieraniu. Pomagaliśmy sobie jednak ciepłymi wynalazkami. I teraz Ola, specjalistka do spraw ogrzewania, zrobi ocenę dostępnych sprzętów:
  • Farelka – ulubiony sprzęt Pedro, którym dogrzewa stopy i dłonie, kiedy gra na komputerze. Grzeje dobrze, ciepło jest przyjemne, ale jak tylko się ją wyłączy, ciepło ulatuje równie szybko, jak pieniądze, które wydacie na prąd za jej używanie, szczególnie przy nieszczelnych oknach. Zapomniałam bowiem wspomnieć, że nasze okna nie tylko mają pojedynczą szybę, ale także wiele zaplanowanych lub niezaplanowanych wywietrzników, przez które hula wiatr.
  • Grzejnik olejowy – mój niezaprzeczalny faworyt, którego ciepło przypomina ciepło zwykłego kaloryfera, daje więc uczucie normalności. Niestety grzejnik ten potrzebuje dużo czasu, żeby rozgrzać pokój, a koszty jego użytkowania nas przerosły. Jednak tej zimy dwukrotnie pozwoliliśmy sobie na luksus zostawienia go wączonego przez całą noc. Uczucie zasypiania, a przede wszystkim budzenia się w ciepłym pokoju... Bezcenne!
  • Butla gazowa – nasz największy przyjaciel tej zimy. Butla kosztuje 27 euro (plus jednorazowo kaucja za butlę) i jest bardzo wydajna, bo nam wystarczyła na dwa miesiące. Do tego rozgrzewa pomieszczenie szybko i ciepło utrzymuje się dłużej niż po farelce czy grzejniku olejowym. Ma jednak jedną poważną wadę - działa na mnie usypiająco i otępiająco. Być może dlatego nie pamiętam, co wydarzyło się w ostatnich miesiącach :D

Aktualnie temperatura w mieszkaniu powoli wzrasta, dlatego zajęłam się usuwaniem skutków zimy. Problem zimna potęguje bowiem wszechobecna wilgoć. Oszczędzę Wam szczegółowych opisów tego, co i w jakim stopniu pokryło się pleśnią, mogę jednak zapewnić, że zwykłe pochłaniacze wilgoci nie pomagają tu ani trochę. Trudno się więc dziwić, że nie korzystałam w zimie z przywileju pracy z domu, prawda? W biurze jest przynajmniej klimatyzacja z funkcją dmuchania ciepłego powietrza. Jedyny raz, kiedy odważyłam się pracować z domu wyglądałam tak:


Niedawno zleciliśmy specjalnie do tego stworzonej firmie uszczelnienie naszego domu. O tym czy ta wątpliwa, a droga metoda działa opowiem za 7 miesięcy. O ile mnie znów gaz nie utuli do zimowego snu.

Czy język ojczysty to tylko stan umysłu?

Z okazji Międzynarodowego Dnia Języka Ojczystego chciałam się dziś podzielić z Wami moimi zagwostkami na temat języka polskiego i języków ...