Z okazji Międzynarodowego Dnia Języka Ojczystego chciałam się dziś podzielić z Wami moimi zagwostkami na temat języka polskiego i języków w ogóle, a także na temat polemiki, czy warto uczyć dzieci języka ojczystego.
Jak niektórzy z Was wiedzą, wychowałam się w domu dwujęzycznym. Od dziecka byłam więc tłumaczem dla nudnych historii cioć i głupich dowcipów wujków. Najgorsze były te nieprzetłumaczalne, bo potem wszyscy myśleli, że ta Ola wcale tak dobrze po niemiecku nie mówi.
Błogosławieni nieświadomi zawiłości językowych i trudności życia tłumacza, albowiem oni spokojnie spać będą.
Myślę, że te klęski tłumaczeniowe od tak młodego wieku skutecznie zniechęciły mnie to pracy tłumacza. Dlatego, choć studiowałam m.in. lingwistykę oraz kocham języki i nadal się uczę nowych, nigdy nie chciałam pracować jako Tłumacz w Komisji Europejskiej. Bo jak taki poseł walnie nieprzetłumaczalny dowcip, a moja, zwykle szybko pracująca, mózgownica tym razem zawiedzie i w słuchawkach na sali zapadnie cisza? Nie, nie, to nie dla mnie.
Inną traumą językową z dzieciństwa jest ten krótki dialog:
- A powiedz coś po niemiecku?
- Ale co?
- No nie wiem, coś.
- Etwas.
- No ale coś więcej.
- No ale co chcesz usłyszeć?
- No nie wiem.
Ola myśli co by tu powiedzieć, żeby było mądre, ładnie brzmiało i nie było za krótkie. Ale cierpliwość rozmówcy się kończy i odchodzi z przeświadczeniem, że nie znam niemieckiego.
Każde inne dziecko by zaczęło gadać cokolwiek, albo miało w nosie, co o nim myślą ciocie albo dzieciaki z podwórka. Ale nie przejmująca się za dużo Ola. Dlatego do dziś, dopóki nie jestem pewna, że znam język na dość dobrym poziomie, nie używam go poza domem/szkołą językową. Co jest błędem numer jeden w nauce języków. Sama to mówiłam moim uczniom i znajomym.
Dziś Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego, dzień, który powstał, aby uchronić języki przed wymarciem. I o ile język polski, jako całość, zagrożony nie jest, to jest on z pewnością zagrożony u niektórych jednostek.
Właśnie pobijam własny rekord czasu spędzonego poza krajem. Nie mieszkam w Polsce, ciągiem, od 6 lat. I nie liczę tu wcześniejszego Erasmusa i wiecznego tułania się między Polską a Belgią w dzieciństwie. Równo 6 lat, bo pamiętam, że była połowa lutego, kiedy wsiadłam z Romanem (moją gigantyczną walizką), plecakiem i torbą na komputer i wyruszyłam na spotkanie z ONZtowską przygodą.
Ale nie o wspomnieniach chciałam pisać, tylko o tym, że od tamtej pory wiele osób pytało mnie (wprost lub podpytywali moich znajomych), czy wciąż mówię po polsku. I choć uczono mnie, żeby nie odpowiadać pytaniem na pytanie, pytam: a dlaczego miałabym nie mówić?
Owszem, od kilku lat bardzo rzadko bywam w Polsce (co mam zamiar zmienić), ale przecież czytam książki, słucham radia, rozmawiam z Babcią,... Oczywiście, że mówię po polsku!!! I owszem, czasem zdarza się, że brakuje mi słowa, ale komu nie brakuje? Czasem zdarza mi się też wpleść słowo z innego języka, ale komu się to nie zdarza? Tym bardziej, że w każdym języku można znaleźć słowa, które określają pewne rzeczy i stany lepiej niż pełne zdania po polsku.
Co NIE jest dla mnie normalne to ludzie, których spotykam podróżując do Polski, albo gdzieś, przypadkowo, imigranci, którym już po roku mieszkania poza krajem od roku tak się mylą te języki. Czasem złośliwie się zastanawiam, jak mogą im się mylić, skoro pracują i mieszkają z innymi Polakami. Ale nic mi do tego. Smutno mi tylko, że język ojczysty staje się czymś tak nieważnym.
Mój mąż jest Portugalczykiem. Nie lubi jednak mówić po portugalsku. Uważa, że lepiej potrafi wyrażać emocje po angielsku i aktualnie jest przeszczęśliwy, że nie pracuje z żadnym Portugalczykiem i może nie używać tego języka. Kiedy rozmawialiśmy o dzieciach, powiedział, że nie zależy mu, żeby dzieci mówiły po portugalsku. Ta opinia trochę się zmieniła, odkąd wyjechaliśmy z Portugalii i zrozumiał, że jego dzieci w przyszłości nie będą mogły porozumieć się z pradziadkami, a w szkole będą się uczyć specyficznej formy niemieckiego (jeśli zostaniemy w Zurychu).
Nie zmieniło to jednak jego opinii o tym, że... nie powinnam naszych dzieci uczyć polskiego. Uważa, że jest to język nikomu do niczego niepotrzebny, a do tego on nie chciałby nie rozumieć, co mówimy. Kiedy mówię, że to mój język ojczysty, dlatego chciałabym, aby go znały, odpowiada, że język ojczysty to tylko stan umysłu. Że inne języki też znam świetnie, więc mogę wybrać inny do rozmawiania z dziećmi.
I teraz moje pytanie rzucone w eter: to ja jestem przesadną językową patriotką, czy jemu tego patriotyzmu brakuje?
Ucz polskiego. Dzieci same zdecydują czy będą chciały go używać w przyszłości. Przynajmniej będą miały taką możliwość.
OdpowiedzUsuń